0
dywyndydyfar 24 marca 2015 20:28
Bez bicia przyznaję się, że poniższy wpis nie zawiera tony praktycznych informacji z wyjazdu do Luksemburga. Próżno szukać w nim informacji o wyciągu z regulaminu lokalnego transportu publicznego lub mierzonych linijką odległości między dworcem a hostelem. Znajduje się za to w nim odrobina spaczonego poczucia humoru autora i sporo własnych przemyśleń. Wpis jest nieco zmodyfikowaną wersją wpisu z mojego bloga, dostępnego pod adresem: http://wybitnyzdun.blogspot.com/2015/03/luksemburg.html



Podczas wybierania kolejnych celów wyjazdów staram się kierować prostą zasadą i zawsze jeżdżę w miejsca, w których moja stopa nie miała jeszcze szans ozdobić się odciskami. Pomimo tego muszę przyznać, że weekendowy wyjazd do Luksemburga można raczej uznać za przejaw podróżniczej fanaberii, niż eskapady życia, o której opowiada się wnukom na imieninach.

Z drugiej strony Luksemburg to kraj praktycznie nieznany, bo z czym w zasadzie kojarzy się przeciętnemu ankietowanemu Familiady? Znaczna część pewnie bez wahania odpowie, że przede wszystkim z Lichtensteinem, grupka przemądrzałych studentów Europeistyki wymieni kilka unijnych instytucji, a pozostałym na dźwięk tego kraju staje przed oczami kraina szczęśliwości, gdzie pieniądze leżą na ulicy, a w miejskich szaletach leci wiekowy burbon. Na dobrą sprawę wizja ta nie odbiega tak bardzo od rzeczywistości, bo - o ile wierzyć Banku Światowemu, co nigdy nie jest dobrym pomysłem - Luksemburg to drugi pod względem wysokości PKB na osobę kraj na świecie. Pensja minimalna jest mniej więcej dziesięć razy wyższa, niż w Polsce, przy czym cały kraj zajmuje obszar dwukrotnie większy, niż przeciętny mazowiecki powiat i zamieszkuje go nieco ponad pół miliona zamożnych ludzi. Brzmi to jak istny raj na ziemi i nie ukrywam, że tak też trochę wyobrażałem sobie ten kraj - elegancki, ładny i zadbany, lecz po bliższym poznaniu szybko się nudzi i nie ma zbyt wiele do zaoferowania, czyli trochę jak Jarek Kuźniar po włączeniu fonii. Uprzedzenia zdały się być jednak mocno przesadzone, bo weekend w tym mieście minął szybko i ciekawie, choć z drugiej strony nie bardzo wiem, jakie rozrywki można by znaleźć sobie w przypadku dłuższego pobytu.

Trzeba jednak przyznać, że panoramie Luksemburga naprawdę bardzo blisko jest do bajkowej krainy, bo widoki zapadają w pamięć. Na każdym kroku czai się jakaś wzorowo zachowana baszta, potężne mury obronne i całe sterty innych wiekowych kamieni, a wszystko to sterczy dumnie na potężnej skale, na której sprytni Luksemburczycy zbudowali swoją stolicę. Wokół miasta natomiast roztaczają się ogromne, kamienne mosty, które śmiało mogłyby zapewnić niezapominaną scenerię do stoczenia pojedynku na śmierć i życie w jakimś amerykańskim filmie klasy B-. Dość szybko odkryłem jednak irytującą właściwość takiego krajobrazu - z natury lubię naprawdę dużo łazić po nowych miastach i podczas zwiedzania mam nieuleczalną alergię na wszelkie zmechanizowane środki transportu. Luksemburg stawiał mi jednak godny opór przed zdeptaniem każdego kamienia, ponieważ miasto przypomina topograficzny rollercoaster. Zawsze gdzieś jest z górki, pod górkę, albo cholernie bardzo pod górę, a przynajmniej odnosi się to do miejsc naprawdę wartych odwiedzenia.

Prawdę mówiąc, sielankowy Luksemburg ma także swoje ciemniejsze strony. Choć wskaźniki gospodarcze robią wrażenie, to z poziomu przeciętnej ulicy życie wygląda nieco mniej kolorowo. W całym mieście sporo jest wszelkiego rodzaju żebraków, którzy koczują na kipiących przepychem ulicach stolicy, a na każdym kroku spotkać można swojskich panów, proszących o poratowanie choćby złotóweczką. Takie zaczepki zdarzyły mi się kilkukrotnie podczas krótkiego spaceru jedną z głównych ulic, a interesantów nie za bardzo odstraszał nawet metaforyczny worek cebuli wymalowany na mojej twarzy. Z drugiej strony muszę przyznać, że wspomniani panowie nie są w ciemię bici, a rozmowę z turystą potrafią płynnie poprowadzić przynajmniej w trzech językach europejskich, czym biją na głowę większość Premierów lub Ministrów Spraw Zagranicznych III RP. Na dobrą sprawę to wyjazd do Luksemburga pewnie może być traktowany jako swego rodzaju emigracja zarobkowa dla wszelkich hołyszy z całej Europy lub też jako złota kura dla uczestniczących pośrednio w tym biznesie grup przestępczych. Co ciekawe, kraj ten według niektórych uczonych w piśmie uważany jest za jeden z najbezpieczniejszych na świecie, choć akurat ja miałem szczęście zobaczyć na własne oczy jednego z nielicznych przestępców luksemburskiego półświatka. Zapewnił on kilku Policjantom krótki, choć intensywny pieszy pościg po dworcu kolejowym, zakończony niefortunnie kilkukrotnym uderzeniem przez zbiega nosem o posadzkę. W wyniku tego zdarzenia pan przestępca nieco ucierpiał i użyźnił glebę drobną dawką swojej posoki, co wzbudziło powszechnie zainteresowanie gawiedzi. Niestety, nie mam pojęcia, co takiego zmusiło go do ucieczki, ale jego aparycja zapadła mi w pamięci, bo - poza rozbitym nosem i kajdankami na nadgarstkach - śmiało mógłby ozdobić swoją facjatą i markowymi ubraniami pierwszą stronę Vogua. Cóż, w tym mieście nawet złoczyńcy wyglądają jakby dopiero co wyszli z filharmonii.

Ostatnie Wielkie Księstwo na świecie ma również dość interesującą historię. Podobnie jak Polska, wciśnięta była od zawsze między większych i wiecznie narwanych sąsiadów, czyli Francję i Rzeszę Niemiecką. Od uzyskania niepodległości mniej więcej 150 lat temu, Luksemburg zawsze próbował naśladować patent szwajcarski i ogłaszał się państwem neutralnym we wszystkich konfliktach. Kończyło się to mniej więcej tak, że każdy z sąsiadów regularnie podbijał kraj, po czym po podpisaniu rozejmu obiecywał, że tym razem to już na pewno wszyscy poszanują neutralność tego małego państewka. Luksemburczycy kontynuowali swoją myśl polityczną z uporem godnym lepszej sprawy i doczekali się swoich własnych trzech rozbiorów, w wyniku których Wielkie Księstwo zrobiło się zdecydowanie mniej wielkie. Bliskość dwóch dużych narodów nie pozostała też bez wpływu na kulturę tego kraju, bo w zasadzie ciężko spotkać tu kogoś, kto biegle mówi tylko w dwóch językach. Luksemburczykom chyba ciężko było ustalić, do której z dwóch wielkich nacji jest im bliżej (Luksemburg graniczy jeszcze z Belgią, ale umówmy się - Belgowie sami jeszcze nie ustalili, jaką są nacją), bo zarówno francuski, jak i niemiecki zostały uznane językami urzędowymi. Zaradni mieszkańcy postanowili jednak rozwiązać problem tożsamości narodowej na swój sposób i od lat 80'tych rozwijali i promowali język luksemburski, który stał trzecim oficjalnym językiem w tym kraju. Tak też Luksemburczycy postanowili przede wszystkim pozostać sobą, czego sobie i wam życzę.

Na koniec garść (oby) praktycznych porad:

- Do Luksemburga najłatwiej dostać się z Polski lecąc do Brukseli Charleroi, jednej z głównych baz dwóch dużych tanich linii lotniczych - Ryanaira i Wizzaira. Najtańsze bilety w obie strony to ok. 78 zł (WizzAir z kontem Discount)
- Następnie przesiadamy się do busa Flibco, który ma swój przystanek bezpośrednio na lotnisku i poza Luksemburgiem obsługuje trasy m.in. do Metz, Lille i centrum Brukseli. Najtańsze bilety do Luksemburga kosztują całe 5 euro, do kupienia online na Flibco. Podróż trwa ok. 2 h 40 min.
- W całym Luksemburgu znajduje się... jeden hostel (Youth Hostel Luxembourg City), za to o bardzo dobrym standardzie. Znaki wskazujące trasę do niego znajdują się praktycznie na każdej ulicy w centrum, więc z trafieniem nie powinno być problemu.

Image
Pomimo pierwszego dnia wiosny pogoda średnio dopisała i słońce widywałem równie często, co Fiata Uno na ulicach miasta.

Image

Image
Parki pokrywają znaczną część centrum miasta, więc widoki pewnie wiele zyskują po pojawieniu się pierwszych liści na drzewach.

Image

Image

Image

Image
Jedno z ciekawszych rozwiązań, obecne chyba również we Francji - pod nazwą ulic zawarta jest krótka informacja o osobie, od której wzięła swoje imię. W przeciwnym wypadku można całe życie mieszkać na ul. Jawaharlala Nehru i nazywać go starym Żydem

Image
Naga kobieta ze złota zawsze świetnie wpasuje się w krajobraz każdego miasta.

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Typowy luksemburski krajobraz - można iść ostro z górki, trochę pod górkę albo zdobywać K2.

Image
Na koniec ciekawostka - w Luksemburgu panują dość ciekawe przepisy dotyczące wszelkich używek. Alkohol i papierosy można legalnie nabyć od 16 lat, a także spożywać je w miejscach publicznych. Nie mam pojęcia jak z tzw. lekkimi narkotykami, ale specyficzny zapach unosił się w piątkowy wieczór w całym mieście.

Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

namteh 24 marca 2015 20:54 Odpowiedz
świetna relacja! aż mam ochotę dać Ci na bilet i wysłać w jakieś nudne miejsce a potem czekać na relacje! :)
lukas63 24 marca 2015 21:11 Odpowiedz
Zgadza sie, aż chce sie czytać i czytać i pochlaniac kolejna linijke tekstu, brawo ! :-)
businessclass 24 marca 2015 21:24 Odpowiedz
Dzięki, super napisane! I pomocne, rozważam ten kraik pod kątem emigracji. Na bogato i od Putina daleko. Po ile browarek w pubie?
olajaw 24 marca 2015 21:35 Odpowiedz
Super tekst! Czekam na kolejne :DA myślałam,ze tylko dla mnie Luksemburg ma bajkowy klimat ;)
tomwie 24 marca 2015 22:00 Odpowiedz
Bylem w Luksemburgu na jednodniowce z CRL dwa tygodnie temu. Podpisuje sie pod tym, co napisales obiema rekami. Ja tylko bylem w sloneczny dzien. Jednakze slonko nie zaslanialo nijak tego koszmarnego dzwigu, ktory kroluje w centrum miasta i na niektorych Twoich fotach.. Mimo wielu ale, polecam jednodnioeke w Luksemburgu. Wiecej czasu na zwiedzanie mista nie potrzeba. Zwlaszcza, ze glowny zabytek - most z widokowek i magnesow- jest w remoncie i caly zasloniety. Polecam piwo z luksemburskiego browaru. Calkiem, calkiem ;-)
dywyndydyfar 24 marca 2015 22:05 Odpowiedz
Dzięki wszystkim za miłe słowa, choć mówiąc coś takiego czuję się trochę jak na rozdaniu Wiktorów lub gali Viva Najpiękniejsi. W każdym bądź razie więcej tekstów już jest, możecie zerknąć na http://wybitnyzdun.blogspot.com/ po kilka relacji ze specyficznych lokacji. @Business Class - co do piwka w pubie to ciężko mi stwierdzić, bo pierwszy raz od dawna podróżowałem samemu i jakoś tak wolałem wypić Leffe na szczycie jakiś ruin. Z drugiej strony ceny w sklepach nie odbiegają bardzo od 'zachodnich', choć jest oczywiście zauważalnie drożej niż w Polsce.
lx13 24 marca 2015 22:23 Odpowiedz
Ojjj troche nieścisłości mamy tu, ale jedna mnie mocno kłuje w oczy. Żebracy czy jak ich tam zwiesz sa tylko i wyłącznie w okolicy dworca kolejowego. Masz tam wszystko czego zapragniesz: burdele, narkotyki, i tzw żebraków, którzy przyjeżdzają rano pociągami z Metzu i Thionville i wracają na noc do Francji. Do tego koło dworca masz centrum uzależnień, gdzie każdy narkoman może sobie legalnie odebrać czysta strzykawkę i zapodać działkę w normalnych warunkach. A teraz odnośnie żebraków takich dosłownych. Sa to zwykle rumuny i okupuja teren wokół McDonalda. Krotka piłka do nich po polsku i nie zbliżają sie na mniej niż 2 metry.
runo-88 25 marca 2015 10:35 Odpowiedz
Również byłem w Luksemburgu w ten weekend (niedziela-poniedziałek). Jak na początek wiosny to pogoda faktycznie nie dopisała, chociaż w poniedziałek było już piękne słoneczko.Tak jak do tej pory pisali wszyscy, który mieli okazję być w Luksemburgu - na zwiedzenie miasta wystarczy w zupełności jeden dzień. Ja miałem do dyspozycji 1,5 dnia, więc wycieczkę urozmaiciłem sobie wizytą na cmentarzu US Army oraz w dzielnicy Kirchberg :)Lx13 - żebraków można spotkać praktycznie wszędzie. Nawet bym powiedział, że więcej ich widziałem na starówce, niż w okolicach dworca :)
dywyndydyfar 25 marca 2015 11:58 Odpowiedz
@Lx13, co do wielu nieścisłości to zapewne masz rację, bo tekst miał być raczej dość lekką relacją z weekendowego wypadu do tego kraju, niż pogłębionym studium socjologiczno-politologicznym dotyczącym luksemburskiej ulicy. Zaznaczyłem to na początku wpisu, ale i tak starałem się w miarę rzetelnie oddać moje wrażenia. W kwestii bezdomnych lub żebraków to było ich trochę także na pięknych ulicach w centrum, choć bez wątpienia najbardziej skoszarowani byli w okolicy dworca, gdzie też zdarzyło im się poprosić mnie o jakieś drobniaki. Przypuszczenie, że część z nich może dojeżdzać z innych miast/państw w ramach trochę absurdalnej turystyki zarobkowej jest jak najbardziej logiczne, co też zaznaczyłem w tekście. Poza tym fakt wydawania narkomanom świeżych i pachących strzykawek też całkiem nieźle wpisuję się w obraz polityki narkotykowej Luksemburga, która wydała mi się dość liberalną, wnosząc po zapachu unoszącym się przed każdym lokalem w piątkowy wieczór. Z drugiej strony raczej powstrzymałby się od nazywania wszelkich ubogich 'zwykłymi rumunami' i to pisanymi z małej litery, bo Rumuni jako naród nie są raczej nadmiernie reprezentowani w półświatku żebraczym. Co innego Cyganie, ale nawet i ich nie potępiałbym zbyt szybko, bo piosenki Krawczyka i Maryli zaszczepiły we mnie jakiś irracjonalny sentyment. Za to z pewnością nie chciałbym wypalać do nich 'krótkiej piłki' i to w niezrozumiałym języku, bo w zasadzie interesowało mnie skąd wzieli się na ulicach tego bogatego kraju. Brzmi to może i głupio, ale wstydziłem się do nich zagadać, zupełnie jak do dziewczyny na szkolnej dyskotece, choć chyba moje szkolne miłości miały uzębienie nieco mniej zniszczone przez szkorbut. W każdym bądz razie cieszę się, że właśnie tą nieścisłość uznałeś za najbardziej rzucającą się w oczy.
japonka76 25 marca 2015 15:07 Odpowiedz
Sprawiłeś mi ogromną frajdę tym opisem wycieczki do Luksemburga :D Ożyły miłe wspomnienia z lat młodości. :lol: Byłam na stypendium w Luksemburgu i bardzo mile wspominam ten czas. Ja wraz z 4 innymi dziewczynami z Polski wynajmowałam pokój w małym miasteczku w Belgii i codziennie dojeżdżałyśmy na zajęcia do Luxa. Dojazd zajmował nam ok. pół godziny autostradą, a ceny wynajmu były zdecydowanie niższe. Nie uważam, ze Luksemburg jest nudny i do przedeptania w jeden dzień. Bardzo lubiłam siadywać w wąwozie, ale moim ulubionym miejscem, gdzie chodziłam często w przerwie na lunch był stary cmentarz żydowski. Zresztą, jest tam bardzo duże skupisko ludności żydowskiej.Luksemburg to nie tylko miasto. Na otwartych przestrzeniach latem odbywają się tam zawody balonowe. To było niezwykle emocjonujące i przepiękne widowisko widzieć kilkadziesiąt kolorowych balonów unoszących się nad polami.A, i nie wiem jak jest dzisiaj, ale kiedy ja tam mieszkałam Luksemburczycy bardzo dbali o rozwój i naukę języka luksemburskiego, i to był główny język, którym się posługiwali między sobą. Na drugim miejscu był niemiecki oraz francuski. Ale większość mówiła także po angielsku.
krasnal 25 marca 2015 16:10 Odpowiedz
Luksemburski był także pierwszym językiem moich znajomych i między sobą porozumiewali się w tym języku. Ponadto chyba każdy zna francuski, niemiecki i angielski.
malgosia-k 18 maja 2015 11:23 Odpowiedz
Świetna relacja na poprawę humoru w poniedziałkowy poranek. :D