0
dianademi 22 listopada 2015 20:59
Naszą podróż do Maroka rozpoczęliśmy w Faro – stolicy południowego regionu Portugalii – Algarve. Na początku myśleliśmy, że tak ułożymy plan naszej trasy, że zdążymy pojeździć po Portugalii następnie troszkę po południu Hiszpanii, a resztę czasu poświęcimy na Maroko. Całe szczęście, że nic z tego nie wyszło (bo wtedy na nic nie mielibyśmy czasu) i od razu przeprawiliśmy się do Afryki. Jednak mięliśmy okazję spędzić całe dwa dni w Faro. Zobaczcie jak było!

W Faro nocowaliśmy u przesympatycznego hosta – Patrick’a, który nie dość, że odebrał nas z lotniska, zawiózł do swojego mieszkania, abyśmy zostawili rzeczy i się przebrali, to od razu zorganizował nam wycieczkę po Faro. Przygotował dla nas mapkę z zaznaczonymi obiektami, które później nam pokazał podczas spaceru. Patrick to pan po sześćdziesiątce, który postanowił, że opuści swoją rodzinną Francję i resztę życia spędzi w Portugalii od czasu do czasu podróżując po świecie. Praktycznie cały czas, kiedy jest w domu przyjmuje gości z całego świata i jest w ten cały CS niezwykle zaangażowany. Świetnie zorganizowany, dokładnie wie, czego my, turyści oczekujemy i kiedy dać nam chwile czasu na kontemplowanie urokliwych zakątków Faro. Do tego fantastycznie opowiada najróżniejsze historie, nie tylko o Portugalii, ale również o swoich przygodach, które przeżył podróżując po świecie.

Pierwszy dzień spędziliśmy z Patrickiem. Zwiedzanie Faro rozpoczęliśmy od Igreja Nossa Senhora da Carmo, czyli przepięknego i dużego, barokowego kościoła, którego wyposażenie (czyli rzeźby pokryte złotem) zostało przywiezione, aż z Brazylii. Ponadto na ścianach kościoła „zamontowano” kości mnichów, które wydobyto z pobliskiego cmentarza. Następnie udaliśmy się do Cidade Velha, czyli starego miasta z IX wieku, które otoczone jest wysokimi i grubymi murami. Najlepiej do miasta udać się przez bramę miejską, czyli Arco de Vila. Brama została wzniesiona w XIX wieku, na której możemy zobaczyć bocianie gniazdo (a nawet dwa). Jak słowo daję, nigdzie indziej nie widziałam tyle boćków, co w Faro. A przecież to Polska ma się kojarzyć z tymi ptakami! Podczas naszego spaceru udało nam się naliczyć, aż kilkanaście bocianich gniazd! W bramie, możemy również zobaczyć posąg św. Tomasza z Akwinu, który jest patronem miasta.

Następnie Rua de Municipio doprowadziła nas na wielki plac katedralny (Largo da Se), na którym rośnie mnóstwo drzew pomarańczy. Weszliśmy do środka katedry, a dokładnie na wieżę, z której rozpościera się wspaniały widok na całe Faro! Zrobiliśmy parę zdjęć, poobserwowaliśmy, jak lądują samoloty na pobliskim lotnisku i ruszyliśmy dalej.

Ruszyliśmy dalej na plażę. Chociaż dotarcie do niej wcale nie jest takie oczywiste. Na plaże trzeba dopłynąć! Tutaj Patrick nas zostawił – dał nam czas na plażowanie, któremu poświęciliśmy około 3 godziny. Kupiliśmy bilety, wsiedliśmy na stateczek i płynęliśmy przez bagniste tereny Ria Farmosa, które zostały objęte ochroną. Mogliśmy obserwować dzikie ptactwo wodno-błotne. Plaża, na którą dopłynęliśmy uważana jest za jedną z najpiękniejszych w okolicy. Było rzeczywiście ładnie, ale ja niestety (może ze zmęczenia) okropnie zmarzłam! Tak, było ciepło, a nawet gorąco, a ja trzęsłam się z zimna…

O 17:00 byliśmy już z powrotem razem z Patrickiem. Poszliśmy do Mercado Municipal, czyli olbrzymiego targu, który znajduje się w zamkniętym pomieszczeniu. Możemy tutaj kupić wszystko! Owoce morza, przyprawy i inne „smakołyki”. Przy targu znajdują się (tak jak wszędzie dookoła) przytulne restauracyjki i do jednej z nich poszliśmy na obiad. Po obiedzie zdążyliśmy pójść jeszcze na słynne ulice – Rua de Santo Antonio, czy Rua Conselheiro Bivar – na których zrobiliśmy fajne choć skromne zakupy. Najbardziej charakterystycznymi pamiątkami z Faro to oczywiście koguty portugalskie i wyroby z… korka! Możemy kupić korkową torebkę, albo kapelusz, czy nawet buty. Ja kupiłam bransoletkę. Wieczorem poszliśmy na pizzę i rozmawialiśmy jeszcze długie godziny zanim poszliśmy spać.

Następnego dnia mieliśmy dużo czasu do odjazdu naszego autokaru do Seville, więc cóż innego mogliśmy zrobić, jak jeszcze raz, (tym razem samodzielnie), zwiedzić Faro. Zrobiliśmy sobie długi spacer, często zbaczając z głównych ulic i dzięki temu odkrywaliśmy różne dosyć ciekawe miejsca. Dotarliśmy m.in. do miejsca, gdzie produkuje się oraz sprzedaje… kafelki. Kolorowe, portugalskie kafelki.

CENY DLA DWÓCH OSÓB:

nocleg i jedzenie – za darmo (dzięki Patrickowi)
punkt widokowy 4€
statek na plażę i z powrotem – 6€
herbata + kawa na plaży – 2,50€
napiwek dla grajków – 1€
= 13,50€ – ok. 57 zł (czyli po 6,75€ za osobę) za dwa dni w Faro. Jeżeli chodzi o jedzenie, to drugiego dnia jedliśmy sucharki i inne tego typu przysmaki przywiezione z Polski.

Jeżeli spodobał Wam się ten wpis, to serdecznie zapraszam na: http://www.dianademi.com (więcej zdjęć i filmów!)

Dodaj Komentarz